Dla mnie najwazniejsze było to, co rozegrało się gdzies w przestrzeni między nim a jurorami.
Właściwie to pół nocy nad tym myślałem
i w końcu wymyśliłem taką opowieść:
Gienek Loska i Mam Talent.
On stanął na środku sceny, pośród chichotów gawiedzi, a oni siedzieli naprzeciwko, na podwyższeniu.
Potem podwinął rękaw, wyjął skądś nóż i przeciął sobie skórę na ramieniu.
Śmiechy natychmiast umilkły, a ranę wypełniła krew i w ciszy zaczęła skapywać na deski estrady.
- Ja jestem człowiekiem – powiedział,
- Krwawię w ten sposób. A wy?
Oni nic nie odpowiedzieli.
Albo nie byli pewni, kim właściwie są,
Albo nie mieli odwagi przeciąć sobie skóry,
Albo myśleli, że nawet jak przetną, to nic szczególnego nie wypłynie, najwyżej jakaś odżywka, botoks, lub, mocno już niestety rozcieńczona, kokaina...
Potem próbowali coś mówić, lecz słowa brzęczały fałszywą monetą, więc zamilkli...
I nie popatrzyli już sobie w oczy i odeszli w zawstydzeniu...