autor: agrypa » kwietnia 2, 2015, 8:00 pm
Jimi i Billy. Wyspa Fehmarn.
Ze wspomnien Mitcha.
"To byl naprawde piekielny gig ten "Love and Peace Festival" na wyspie Fehmarn. Cieszylem sie, ze spotkamy te wszystkie kapele, ale nie wiedzialem co nas czeka. Skoro swit wyruszylismy na lotnisko. Zaczelo sie od problemow z moim paszportem. Mial juz swoje lata i na fotografii wygladalem zupelnie inaczej. Zarost i wlosy. Nie chcieli mnie przepuscic. O tak wczesnej porze bywam w kiepskim humorze i zaczalem sie dosc ostro szarpac z jednym z ochroniarzy. Na szczescie jeden z promotorow zazegnal konflikt i wszystko dobrze sie skonczylo. Polecielismy do Berlina. Nastepnie byl pociag na wybrzeze i prom na wyspe. Gdy dotarlismy na miejsce, okazalo sie ze wszystkie zespoly sa zameldowane w tym samym, jedynym na wyspie hotelu. Ludzie, ktorzy zarzadzali hotelem nie mieli pojecia komu wynajmuja. Kiedy zespoly opanowaly w pelni hotel cos zaczelo do personelu docierac. Dojechalismy na miejsce w poludnie, a mielismy zaczac grac o osmej wieczorem. Okolo szostej uslyszelismy wycie wiatru, a w krotce byl to juz huragan. O koncercie nie bylo mowy. Byly tez inne problemy. Grupy uzbrojonych po zeby motocyklistow i gromady innych, agresywnie nastawionych typow, opanowaly okolice. Organizatorzy poinformowali nas ze przed polnoca na pewno koncert sie nie rozpocznie. No coz, przezylismy Woodstoock, nie pierwszyzna to dla nas. Poniewaz zaden zespol nie mogl zagrac, wszyscy wyladowali w hotelu. Okolo dwustu piekielnie sie nudzacych muzykow. O dziewiatej caly hotel byl juz pijany. Zaczely sie bojki i ogolna konsumpcja wszelkich substancji rozweselajacych. Alkohol sie skonczyl. Wyslano kogos by uzupelnil zapasy piwa, co nieco zlagodzilo sytuacje. Okolo polnocy to wszystko zrobilo sie juz zbyt szalone dla mnie. Bar byl kompletnie zdemolowany. Istny obled. Nie mialem juz ochoty na to wszystko i poszedlem do swojego pokoju. Chwile pozniej do drzwi zapukal Billy. Wygladal na kompletnie zdezorientowanego. Billy zawsze byl absolutnie stabilny i mozna bylo na nim polegac, bardzo mnie wiec zaskoczylo jego zachowanie. Pierwsze zdanie ktore do mnie powiedzial brzmialo "wiesz ze nie wydostaniemy sie z tej wyspy zywi, bo zostanie ona przejeta przez nazistow" Billy byl w moim pokoju ponad trzy godziny. Mamrotal i belkotal, ale czasem udawalo mi sie cos zrozumiec. Dowiedzialem sie, ze beda tu do nas strzelac. Zawolalem Jimiego. Zaprowadzilismy Billego do jego pokoju i starali sie go uspokoic. On zdecydowanie unikal kwasu i bardzo rzadko palil hasz. Czasem bywal troche pobudliwy, ale to, co sie z nim dzialo wtedy bylo calkiem niezrozumiale*] Do dzisiaj nie wiem co sie stalo. Byl niesamowicie pobudzony i przejety. Staralismy sie znalezc jakiegos lekarza, ale okazalo sie, ze to niemozliwe. Po kilkunastu godzinach nieco sie uspokoil i nawet przez chwile przespal. Tak czy owak, z powodu huraganu nasz wystep zostal przeniesiony na niedzielne popoludnie. Slyszelismy, ze w nocy bylo sporo problemow. Mnostwo agresji i przemocy w okolicy.
Pojechalismy na miejsce koncertu. Gdy wysiadalismy z samochodu, spory kolek drewniany polecial w nasza strone od strony grupy Hell's Angels. Gerry Stickells oberwal w glowe. Zrozumielismy, ze trzeba zagrac ten koncert i jak najszybciej sie z tamtad wynosic. Koncert byl w sumie OK. Adrenalina pomogla, ale gralismy zdecydowanie krocej niz zwykle. Spieszylo nam sie by zejsc ze sceny i uciekac do helikoptera, ktory mial nas zaniesc do Anglii. Cos z przepowiedni Billego sie sprawdzilo. Rocky, jeden z naszych sprzetowcow, zostal postrzelony w noge z broni palnej, podczas skladania naszego sprzetu. Czulismy sie chyba podobnie jak Stones w Altamont.*] Trafilismy z powrotem do Anglii. Jimi mial bardzo kiepski nastroj. Byl mocno depresyjny. W ta noc gdy wrocilismy, Billy zaczal znowu szalec i Jimi z Gerrym wzieli go do lekarza. Nie widzielismy takiej paranoi jeszcze nigdy i nie rozumielismy, co bylo przyczyna. W taksowce do lekarza powiedzial "Oni mnie dostana. Sfabrykowali to wszystko" Przez dwa tygodnie bylo z nim naprawde okropnie. Potem troche sie poprawilo. Jimi spedzal mnostwo czasu z Billym. Ja widzialem go tylko jeden dzien, bo caly czas spedzalem w moim domu. Po tygodniu Jimi zadzwonil do mnie i powiedzial, ze z Billym jest nieco lepiej i nie moze sie doczekac powrotu do Nowego Jorku. Jasne bylo, ze trzeba go jak najszybciej odeslac do domu. W rezultacie musielismy odwolac dwa ostatnie gigi w Europie. Zgodzilismy sie, ze nowy basista jest niezbedny. Zasugerowalem, ze moglibysmy przesluchac kilku muzykow. Rozmawialismy znowu o Jacku Cassady. Bralismy tez pod uwage Jacka Bruce, ale obawialismy sie, ze nam odmowi. Wszyscy, ktorzy nam odpowiadali, byli zajeci. Po latach dowiedzialem sie, ze Stephen Stills chcial dolaczyc do nas. To by bylo fajne. Szkoda, ze sie nie zgadalo. Bralismy pod uwage trabke. Myslelismy, by porozumiec sie z The Brecker Brothers. Gdyby sie nie zgodzili, moze by nam kogos chociaz zarekomendowali. Spedzilem nastepny tydzien opiekujac sie domem i rozwazajac kto moglby z nami pograc. Mialem nadzieje, ze Jimi zadzwoni i obgadamy to, ale nie zadzwonil. Nastepnego wieczora, bodajze siedemnastego, musialem pojechac do Londynu. Okolo siodmej spotkalem sie z Garrym (Stickells) ktory powiedzial ze Jimi dzwonil przed chwila i spytal czy nie chce z nim pogadac.Zadzwonilem. Jimi spytal co u mnie. Powiedzialem, ze bylem u Gingera Bakera i pojechalismy razem na Heathrow by odebrac Sly Stone'a, ktory wlasnie przylecial. Jimi byl podekscytowany i spytal, czy jest szansa by ze Sly pograc. Powiedzialem, ze jedziemy wszyscy do Speakeasy na jam. Jimi ucieszyl sie i umowilismy sie w tym klubie okolo polnocy. Jego zgoda nie zaskoczyla mnie. Jimi zawsze gotow byl grac. To bylo priorytetem dla niego. W kazdym razie Sly byl przemeczony i nie palil sie do grania. Po zameldowaniu w hotelu zostal w swoim pokoju a mysmy zeszli do klubu. Usiedlismy tam i czekali i czekali...W okolicy pierwszej w nocy ludzie zaczeli popatrywac na siebie. W okolice drugiej zaczely sie narzekania. Siedzielismy tak, az do zamkniecia klubu, okolo czwartej rano. Pojechalem do domu ale nie poszedlem do lozka. Przesiedzialem tak pare godzin. Jakos stracilem rachube czasu. Zadzwonil Eric Barret i powiedzial - Jimi nie zyje"
Mitch Mitchell "The Hendrix Experience"
*] Badania w Londynie wykryly torazyne w organizmie Coxa. Prawdopodobnie ktos wrzucil mu ja do drinka.
*] W Altamont Rolling Stones sami zaprosili Hell's Angels. Fakt ze pozniej musieli uciekac do helikoptera.
Mysle, ze znowu we wspomnieniach ostatnich godzin Jimiego pamiec troche Mitcha zawiodla, lub wkradla sie tu pewna niejasnosc. Jimi nie czekal na Sly w Speaksy, choc faktycznie mial wielka ochote z nim pograc. Byl wtedy gdzie indziej. Po drugie Mitch zgubil jedna dobe. Mysle ze Zdzislaw zgodzi sie ze mna.
Ostatnio zmieniony sierpnia 24, 2018, 5:51 pm przez
agrypa, łącznie zmieniany 11 razy