No i wróciliśmy z koncertu z Pragi...
Spełniło sie największe muzyczne marzenie, nigdy w życiu nie byłem na takim koncercie, nigdy w życiu już pewnie nie będę. Teraz jakikolwiek koncert na jaki pojadę będzie co najwyżej dobry. Spodziewałem się, że Johnny zagra ok 40minutowy set, a grał z zegarkiem w ręku, bite 90 minut!!!!!!!! Solówki, mimo wieku, wciąż chwytające za serce i poruszające, niejednemu młodszemu muzykowi pewnie sprawiły by trudność. Twarz Johnny'ego, choć zmęczona, pełna emocji przy niemal każdym dźwięku, uśmiech, zadzior w głosie przy refrenach czy okrzykach do publiczności, i ok 120-150cm od nas do mistrza!!!!!!
Kiedy wszedł zespół i grali na rozgrzewkę jeden numer już było gorąco, a potem zapowiedź, the myth, the legend, reflektor szukający Wintera przy wejściu na scenę, gdzieś mignęły jego białe włosy i wchodzi... Serce boli jak widze kroki starca, ale kiedy chwycił gitarę odmłodniał o 20 lat!!!!! Hideaway, She likes to boogie real low, Blackjack, Miss Ann - to tylko niektóre utwory. Johnny pokazał, że wiek to nie jest absolutnie problem, by wstrząsnąć słuchaczami swoją gra na gitarze. Nawet basista kilka krotnie kiwał z niedowierzaniem głową, kucał czy klękał obok Johnny'ego by zobaczyć bo sam chyba nie wierzył w to co słyszy, ale nie ośmielił się wyjść nawet o cm przed mistrza. W zasadzie on i reszta zespołu hołubili Szalonego Albinosa bardziej niż własnego dziadka.
W końcu Johnny wstaje, schodzi ze sceny, a kiedy dochodzi do niego koleś z Firebirdem, na którym Mistrz gra slide'em, pyta "czy chcesz już zejść?" i podaje rękę by pomóc Winterowi zejść po chodach, ale Johnny odwraca się i wraca do nas. Siada, odbiera Firebirda i głosem jak z "Serious business" krzyczy do nas i jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę. Kiedy tłum cichnie słyszymy "And now Mojo Boogie" i slide wwierca się w uszy i porywa w inny wymiar. Kiedy kończy grać ten utwór spogląda na scenę, na słuchaczy i wszyscy wiedza co nas czeka... A raczej tak się nam oraz muzykom Mistrzowi towarzyszącym wydaje... "Highway 61 Revisited" - jeśli ktoś widział jak Johnny gra to z Derek Trucks band na festiwalu Crossroads, to nie uwierzyłby w to co usłyszeliśmy w Pradze... Ogień, iskry, start rakiety i trzęsienie ziemi!!!!!!!! Perkusista patrzył na Johnny'ego, basista podchodził coraz bliżej, ale przy finale nie wytrzymał i uklęknął na jednym kolanie obok Szalonego Albinosa i połykał wzrokiem slide wędrujący w coraz to wyższe rejestry, i twarz pełną emocji i energii.
I koniec. Mr. Johnny Winter wstaje, kłania się, uśmiechnięty macha na pożegnanie i odchodzi ze sceny.
przy wyjściu z Lucerny widzieliśmy go jeszcze raz Na wózku inwalidzkim dowieziony do vana, ale z kabiny dostrzegł dziesiątki fanów i pozdrowił nas jeszcze raz przed odjazdem.
Takich jak on już nie ma. Nigdy nie doświadczyłem takiego uczucia wywołanego przez muzykę i muzyka, nigdy nie doświadczę. Johnny Winter jest ostatnim z TYCH bluesmanów. Od tego wydarzenie, jadę na koncerty posłuchać jak brzdąkają inni, spotkać znajomych, widzieć, że nikt nie jest w stanie doścignąć Johnny'ego Wintera, Szalonego Albinosa z Texasu.