Bez wątpienia "Chulahoma" to jedyna płyta The Black Keys wypełniona w 100% bluesem, choć są i takie, które zawierają mnóstwo bluesowych patentów. Śmiało można tu zaliczyć debiut:
Głębokie nawiązania do muzyki R.L. Burnside'a i T-Model Forda.
Kolejne dwie płyty to już klimaty bardziej rockowo-grungowe, choć z powodu wytwórni Fat Possum można się nieźle pomylić. Wszędzie bowiem słychać bluesa i drobne nawiązania do twórczości wyżej wymienionych.
Zmiana wytwórni na Nonesuch spowodowała zmiany kosmetyczne w brzmieniu. Poczuć można było delikatnie falę brytyjskiego współczesnego rocka. Jak zwykle kapela się obroniła, choć coraz mniej już w tym było bluesa. Muzyka jednak na ogromnym poziomie.
A ostatnia płyta to już prawdziwa perełka
.
The Black Keys zrewolucjonizowali spojrzenie na bluesa. Dzięki nim można było się łatwo przekonać, że w grze rockowej muzyka bluesowa może się odnaleźć. Ich brzmienie oparte na odważnym sposobie implementowania klasycznego motywu call & response (także z użyciem elektroniki) stanowi duży przełom. Okazuje się bowiem, jak daleko od źródeł znajdowali się twórcy "białego bluesa" i jak bardzo niewłaściwe było uzurpowanie sobie przez nich tej nazwy.
The Black Keys są jednymi z (niewielu) nosicieli bluesowych tradycji we współczesnym muzycznym świecie. Jako jedni z nielicznych zdefiniowali kompletnie pojęcie blues-rock, choć sami muzycy nigdy nie starali się zawłaszczyć bluesowych scen.