autor: RafałS » kwietnia 27, 2011, 6:28 pm
Waltera Trouta lubię równie mocno, co Warrena Haynesa, może nawet bardziej, bo mialem okazję go poznać i zamienić z nim parę słów, doczekałem się też kiedyś od niego krótkiej, ale sympatycznej odpowiedzi na swój email. Nie zmienia to faktu, że globalnie rzecz biorąc Walter nie jest twórcą formatu Warrena Haynesa.
Atutem Trouta zawsze była energia. Stąd jego najlepsze albumy to koncertowe, bądź studyjne, którym udało się nawiązać do koncertowego klimatu. Wypada świetnie dopóki trzyma się szybkich bluesrockowych kawałków i bluesiorów w średnich i wolnych tempach z ekspresyjnymi solówkami i surowym brzmieniem. Czyli z grubsza, formuły: "raz, dwa, trzy - chłopaki, jedziemy!". Kiedy próbuje bawić się w subtelnosci, kombinować z aranżacjami, serwować kolejne balladki i inne ogniskowe przyśpiewki to płyty się sypią. Gdy braknie żywiołu, słychać jak grubo ciosane są jego pomysły melodyczne. Jako tekściarz i wokalista też jest mało subtelny. Niestety ostatnio jakoś mocniej akcentuje swoją countrowo-folkowo-rockową stronę. Prawdopodobnie dlatego nagrywa z między innymi z Kenny Aronoffem. Błąd. Aronoff pasował do muzyki Johna Fogerty czy Mellencampa, ale Troutowi nie leży ta stylistyka. Poza tym, czasem zamiast droższego narzedzia lepiej mieć takie z niższej półki, ale sprawdzone, które czujemy w ręce. Moim zdaniem najfajniej Troutowi przygrywał Bernie Pershey - prosto ale gesto, mocno i do przodu. Wtedy (Live Trout, Go The Distance) kapela miała świetny drive. Ale było to również kwestią kompozycji - Walter eksploatował wtedy inne formemki. No i na najlepszych płytach Trouta partie solowe dzieliły miedzy siebie gitara i organy, co bardzo urozmiacało muzykę. Pdsumowując: Walter jest rewelacyjny, ale w ramach pewnej, dość wąskiej estetyki.
Natomiast Warren Haynes może grać i śpiewać praktycznie wszystko ze wszystkimi, w różnych konfiguracjach, czego zresztą próbował: od Allmanów, przez Gov't Mule'a po klimaty Grateful Dead i udział goscinny na dziesiątkach cudzych albumów. Jest znacznie lepszym tekściarzem, lepiej interpretuje też ballady. Podobnie jak Trout ma głos niski i bardzo mocny, co częste u osób tej postury. Jeśli miałbym wskazać jakieś ograniczenie Warrena jako wokalisty, to powiedziałbym, że ten wokal jest mało giętki. Warren wprawdzie wychował się na soulu, ale lata spiewania rocka zrobily swoje. Jako wokalista jest dla mnie bardzo biały, w przeciwieństwie do Grega Allmana. Zastanwiałem się słuchając próbek "Man in Motion" jak brzmiałoby to ze śpiewem np Ivana Neville'a, który, zdaje się, tam gra. Nie ma on siły Warrena, ale śpiewa wyżej i przebija go tą elastycznoscią typową dla ciemnoskórych wokalistów. Trudno mi to precyzyjnie opisać, ale mam wrażenie, że Warren w niektórych kawałkach (np. coverach na płytach Gov't Mule'a) ścina zakręty melodii i chyba nie jest to kwestia samej skali. Ktoś wie, o co mi chodzi?
Ostatnio zmieniony kwietnia 27, 2011, 6:34 pm przez
RafałS, łącznie zmieniany 4 razy