Właśnie czytam i polecam (nie jest to książka o muzyce).
Nie ma w niej opisu incydentu z południowej granicy USA, ale dla zachęty przypominam to zwierzenie Wojciecha Manna (zaczerpnąłem ze strony http://www.joemonster.org/art/3571/Pija ... ak_tequila).
"Kiedyś podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych moi amerykańscy koledzy namówili mnie na wycieczkę do Meksyku. Nie miałem wizy tego kraju, więc nie zabrałem też paszportu. Granicę przekroczyłem nielegalnie. To był bardzo miły pobyt, ale w pewnym momencie musiałem wrócić. Również nielegalnie. Koledzy pocieszali mnie, że na amerykańskiej granicy tylko co 10-15 kierowca jest sprawdzany czy nie przewozi kobiet meksykańskich, tequili i innych zakazanych rzeczy.
Tak się złożyło, że wyrywkowa kontrola trafiła na nasz samochód. Wprawdzie nie przewoziliśmy tequili ani kobiet meksykańskich, ale przygranicznik zapytał, czy mam jakiś dokument. Ponieważ nie miałem, bardzo grzecznie poprosił, abym wysiadł z samochodu i udał się pieszo do Meksyku. Przez chwilę wydawało się, że jestem bez szans, ale widać zaintrygowałem go, bo zapytał:
- Jesteś biały, mówisz po angielsku, skąd tu się wziąłeś?
Powiedziałem, że z Polski, to taki biedny kraj w Europie - i tu rzuciłem rys historyczny. Tak udało mi się go zmiękczyć, iż obiecał, że jeśli koledzy przywiozą mój dowód tożsamości, to mnie do Meksyku nie wygna. Schwytałem się tej szansy i czym prędzej kazałem im jechać do San Diego, gdzie został mój paszport. Oni ruszyli, ja zostałem. Było 40°C, pełnia słońca, usiadłem na takiej kamiennej ławce i obserwuję, jak działają ci panowie, którzy mnie zatrzymali. W pewnym momencie z samochodu wracającego do Ameryki wyciągnięto z bagażnika wielki galon tequili. Ten pan, co go wykrył, kazał właścicielowi iść w moim kierunku. Tamten podszedł, otworzył galon i spytał, czy bym się napił. Na wszelki wypadek, żeby nie wywoływać konfliktów, napiłem się. Tequila w tej temperaturze smakuje szczególnie dziwnie. Wtedy też zorientowałem się, dlaczego on w ogóle do mnie podszedł. Otóż siedziałem oparty o taką kamienną rynnę, do której wszyscy przemycający alkohol z Meksyku musieli go wylewać. Jemu się pewnie zrobiło żal, i żeby był z tego jakiś pożytek, chociaż trochę tequili wlał we mnie. Zobaczyli to amerykańscy pogranicznicy i zaczęli specjalnie przeszukiwać samochody. Facetów z przemycanym alkoholem perfidnie wysyłali z zaleceniem, żeby temu co siedzi przy rynnie dać się trochę napić. Po godzinie byłem nieprzytomny. Gdy przyjechali znajomi z paszportem, musieli mnie zanieść do samochodu. Okazało się że weseli Amerykanie obstawiali, ile jeszcze wytrzymam. Powiedzieli, że faktycznie muszę być Polakiem, bo Amerykanin to by umarł po tym, co mnie spotkało. A ja wypiłem kilkadziesiąt samochodów tequili i jeszcze miałem otwarte oczy..."