Kiedy artysta umiera, ludzie ktorzy zajmuja sie spuscizna po nim, spotykaja sie z niezwykle ciezkimi dylematami. Ktore prace powinny byc wydane? W jakiej formie, a przede wszystkim kiedy nastapi ten wlasciwy czas? Jesli praca wydana jest zbyt szybko, spotka sie z zarzutami niemoralnego i bezlitosnego komercyjnego wykorzystania bolesnego faktu smierci ukochanego tworcy. Jesli zbyt dlugo to potrwa, wzbudzi wielkie niezadowolenie wielbicieli, a tez istnieje ryzyko ze pamiec o nim oslabnie. Maja tez obowiazek wobec zmarlego artysty. Musza starac sie w jak najwiekszym stopniu respektowac jego zyczenia w stosunku do materialu, ktory chcialby on wydac, lub odrzucic, gdyby smierc nie przerwala jego tworczej drogi. Maja tez obowiazek dbac o to, by po smierci artysty pamiec o nim wciaz byla zywa i w tym nie ma nic niemoralnego.Pozostaje jeszcze jeden drazliwy problem. Nie wszystko co artysta tworzy, chcialby przeznaczyc do "publicznej konsumpcji". Mysle, ze wykorzystywanie prac ktorych artysta nie chcialby pokazac dotyczy wszystkich wielkich tworcow, a wiec i Hendrixa. Jednak i tu miedzy Jimim i innymi tworcami jest zasadnicza roznica. Wiekszosc artystow zostawila po sobie niewiele niepublikowanego materialu. Po Hendrixie pozostalo tego na prawde mnostwo. Material odrzucony przy nagrywaniu albumow, nagrania z koncertow, ogromna ilosc tasm studyjnych, nagrania od pojedynczych partii gitarowych do calych jamow. Szacuje sie, iz jest to okolo 1000 (tak, tysiaca
) godzin niepublikowanego materialu. Poczatkowo cala odpowiedzialnosc za artystyczny spadek po Hendrixie wziela na siebie firma The Hendrix Estate, a wiec glownie Mike Jeffery. To on podjal decyzje by ruszyc z produkcja "Cry Of Love" i by pracowali przy tym Mitch Mitchell i Eddy Kramer.
Ze wspomnien Mitcha.
"Nie pamietam ile czasu minelo od pogrzebu Jimiego gdy odebralem telefon od Jefferego. Powiedzial- Tylko dwoch ludzi, ty i Eddy (Kramer) znacie wystarczajaco material. Czy zgodzisz sie przyjechac do Nowego Jorku, by przebrnac przez tasmy i popracowac nad albumem? Poczatkowo odmowilem, bylo to dla mnie za trudne. Jednak przemyslalem sprawe i oddzwonilem. Powiedzialem ze przyjade na dwa, trzy dni i zobaczymy co dalej.Tak zrobilem. Studio (Electric Ladyland) bardzo sie zmienilo od czasu gdy je ostatni raz widzialem. Nie bylem na oficjalnym otwarciu i gdy go widzialem ostatnio, bylo gotowe dopiero w polowie. Teraz bylo juz gotowe. Wciaz robiono jakies drobne poprawki, jednak nie czulo sie tego na tyle, by w czym kolwiek przeszkadzalo. Poczatkowo bylo mi bardzo trudno. Jimi zmarl tak niedawno. Jednak jakos sobie emocjonalnie poradzilem i udalo sie. Powiedzialem Jeffery'emu i Kramerowi - OK, zrobie to.
Naszym pierwszym problemem bylo to iz okazalo sie, ze Electric Ladyland ma niewiele tasm. Nawet nie wiem czy to byla polowa istniejacych. To byly jakies demo, nagrane przed oficjalnym otwarciem i materialy nagrane w roznych studiach w Nowym Jorku. Pozostale tasmy, materialy z 1968 i wczesniejsze, byly w Warner Bros. Stalo sie oczywiste, ze oni mieli material ktory bardzo byl nam potrzebny, ale z niejasnych dla mnie powodow, nie moglismy sie nawet zblizyc do tych nagran. Nie ma watpliwosci ze album ktory zrobilismy, bylby duzo ciekawszy, gdybysmy mogli uzyc tasm na ktorych siedziala Warner Bros. Coz...musielismy pracowac z tym co bylo w naszym zasiegu. Pracowalismy przez kilkanascie tygodni, od dziewiatej wieczorem do siodmej rano. "Cry of Love" byl bardzo trudnym zadaniem. Ciezko bylo go porzadnie poskladac. Na przyklad; miales partie gitary prowadzacej w jednej tonacji a wokal w innej, lub trzeba bylo przyspieszac czy spowalniac nagranie poszczegolnych instrumentow, by wszystko trzymalo sie kupy. Oczywiscie wszystko byloby inne, gdyby Jimi byl z nami. Nie mialem zadnych watpliwosci, ze zrezygnowalby z mnostwa z tego materialu i nagral to zupelnie inaczej. Wiem jednak ze czesc tych nagran by zatrzymal. Caly czas myslalem co on by zrobil. Co zostawil, co odrzucil. Bylo to dla mnie bardzo trudne. Jesli cos bylo ewidentnie dobre, nie mialem watpliwosci. Np. partia perkusyjna Buddy Milesa w "Ezy Rider" byla dla mnie od poczatku O.K. i zostala. Mialem wtedy niesamowicie wyraziste sny. Odwiedzal mnie w nich Jimi. Pytalem go, co mysli o tych nagraniach i on mi odpowiadal. Zostawalo to w mojej pamieci. W jednym snie spytalem go, czy jest rzeczywisty a on odrzekl mi: who knows? (kto wie). Chcialbym poswiecic duzo wiecej czasu tym nagraniom, ale okazalo sie, ze mamy tego czasu coraz mniej. Wkrotce okazalo sie bowiem, ze coraz trudniej znalezc czas by moc spokojnie pracowac. Biuro Jeffery'ego znajdowalo sie na gorze, nad studiem. Walczyl o to by studio bylo dla nas. Jednak chetnych, zabukowanych do nagran bylo duzo i czas dla nas zaczal sie kurczyc. Ja nadal mocno skupiony bylem nad tym czego moglby chciec Jimi. Staralem sie myslec tak jak on. Pomagalo to nie raz. Na "Drifting" mielismy gitare w dwoch tonacjach. Trzeba bylo wybierac i pamiec o tym jak myslal Jimi pomogla. Zamowilem Buzzy Linharta na sesje z wibrafonem i to byl dobry pomysl. Mysle ze Jimi by to zaakceptowal. Harmonijkarz na "My Friend" pozostaje zagadkowy. Nikt nie mogl sobie przypomniec, kto to zagral. Po skonczeniu nagran Gers zadzwonil do mnie i powiedzial - pamietaj ze to moja harmonijka. Zaufalem mu i jest na plycie, ale tak na prawde, rownie dobrze mogl to byc ktos inny. Jestem przekonany, ze bylo wiecej wokalistow w "In from the storm". Na plycie jednak wymieniono tylko Emmerethe Marks, Ronniego Spectora i mnie. Kiedy przedzieralismy sie przez te tasmy, zauwazylismy jak bardzo istotna role odgrywa partia perkusji. Szczegolnie w "Angel" to bylo istotne. A w "Electric Lady" nadal byl moj stary "Gretsch" ktorego kiedys podarawolem Jimiemu, dla tego studia wlasnie. Przypomnialem mu o tym w Woodstock. Przed koncertem powiedzialem - dalem ci bebny, wiec ty podaruj mi ta gitare, zanim ja rozwalisz. Jimi czesto rozbijal gitary na koncertach. Jednak wtedy powiedzial - dobra, jest twoja i bialy strat trafil do mnie po tym koncercie. Podczas tych nagran zobaczylem te bebny po raz pierwszy od czasu gdy podarowalem je Jimiemu. Wzruszylo mnie to. A "Angel" jak na ironie, byl najtrudniejszym kawalkiem do realizacji. Kosztowal nas mnostwo pracy. W studio "B" ,drzwi obok nas, pracowal Stephen Sills. Znal dobrze Jimiego, wiec zapraszalismy go do nas.
Jestem dumny z "Cry of Love". Mysle, ze zrobilismy wszystko co bylo mozliwe, dysponujac tym materialem. Gdyby Warner chetniejsi byli do wspolpracy, bylaby to lepsza plyta. Mysle, ze jest duzo lepsza od wielu pozniejszych albumow, ktore mimo lepszego dostepu do tasm, budza sporo moich watpliwosci. Jesli chodzi o to, co Jimi chcial nagrac, mozna spekulowac dowolnie. Wiem, ze w przypadku "Cry of Love" chcialby uzyc innych tasm. Gdyby zyl, nie byloby z tym problemu. Mysle, ze nie nazwal by tego "Cry of Love". Wzielismy tytul z jego notatek. To byl chyba pomocniczy tytul piosenki, ale nie mam pewnosci co do tego. Jimi lubil zabawy z tytulami, ale to nie znaczy, ze chcial ich uzywac. Nie byl to jedyny album, nad ktorym myslal. Jestem pewien, ze album z orkiestra Gila Evansa, z Milesem (Davisem) lub bez niego, powstalby. Tu nie mam watpliwosci. Planowal tez akustyczny album, oparty na bluesie. Sporo gral bluesa na swoim ulubionym akustycznym "Martinie". Jestem pewny, ze wybralby sie do studia by nagrac pare tych projektow, bo zapiski na ten temat robil wszedzie. Kiedys nawet na ksiazce telefonicznej. Mysle, ze zrobilby to w towarzystwie Taja Mahalla. Zrobil kilka nieformalnych nagran z Mahallem i jestem przekonany, ze planowal wspolna plyte. Wiem tez, ze zrobilby rock and rollowy album, mieszajac kowery i orginalny material. Moim zdaniem najbardziej fascynujacym projektem z nich wszystkich byl planowany album z Quincy Jonesem. Quincy spotkal Jimiego w Los Angeles. Odwiedzil nas potem w Benedict Canyon, a w 1970 przyszedl na nasz koncert w The Forum. Nie sadze, by te plany nabraly juz konkretnych ksztaltow, ale wiem ze i Quincy i Jimi bardzo tego pragneli. Szkoda wielka, ze to sie nie spelnilo. Smutna i frustrujaca bardzo jest swiadomosc, ze te wszystkie projekty nie moga juz zaistniec. Szczesliwy jednak jestem, ze Jimi tyle wspanialej muzyki zostawil. Moim zdaniem te wszystkie pozniejsze produkcje, podejrzanej prowinencji i marnej jakosci nie moga mu juz w niczym zaszkodzic".
Jimi w "Electric Ladyland Studio"