Za pozwoleniem Zdzicha, załączam, dluzszy tym razem, fragment z rozdziału, który kończy Część 4 i pierwszy tom "Szamana Rocka". To początek tego rozdziału, opowiadającego o tym co działo się z Jimim w ostatnich miesiącach w Nowym Jorku, kiedy przeniósł się do Greenwich Village, a potem wyleciał do Anglii. Dla wiekszej przejrzystosci, podziele go na dwa wpisy. Wezcie pod uwage fakt iz to wersja robocza, jeszcze przed korekta i zapewne w ksiazce beda pewne roznice.
Po trasie koncertowej z Kingiem Curtisem, wiosną 1966 roku Jimi wraca do Nowego Jorku tak jak poprzednio, bez pieniędzy, obojętnie ile by zarabiał, zawsze mu ich brakuje. Ale teraz o prace wcale nie jest łatwo. Porzucił przecież Curtisa Knighta i ma obawy, czy przyjmie go z powrotem. Ma jednak świadomość, że od ich ostatniego spotkania w grudniu 1965 minęło kilka miesięcy, a on jeszcze bardziej udoskonalił swoją grę w tym ostatnim zespole Kinga Curtisa. Wie, że musi nagrać swój materiał, niestety znów nie ma instrumentu. Jimi (w liscie do ojca) - Piszę, żebyś wiedział, ze idzie mi jako tako w tym wielkim, szmatławym mieście Nowy Jork. Wszystko tu dzieje się źle. Powiedz Benowi i Ernie, że gram takiego bluesa, jakiego w życiu nie słyszeli…Chodzi od jednej firmy płytowej do drugiej, otrzymuje jakieś raczej mgliste propozycje. Warunek jest jeden, musi mieć własne utwory. Przyzna potem, będąc już w Anglii - Kiedy byłem młodszy pisałem już swoje gorzkie protest songi... Bo to prawda, miał lat osiemnaście, kiedy napisał pierwsze teksty, dość jeszcze naiwne, w których rymuje takie wyrazy jak moon i June (księżyc i czerwiec). Jimi - Chciałem grać swoją własną muzykę, miałem dość powtarzania tych samych riffów, i jak to było u Little Richarda, nosić to co chcę, a nie bez przerwy uniformy...
W pierwszych chłodnych miesiącach 1966 roku Jimi tkwi każdą nogą w innym świecie, innym stylu życia. Jego pierwszym domem nadal pozostają krzykliwe i nędzne okolice Times Square za wielkim kinami, wąskimi, obskurnymi barami i tanimi hotelami, w których nie zadawano żadnych pytań. Gdzie nocleg kosztuje niewiele, jedynie trzeba za niego płacić. Jimi nadal ma ogromne problemy z pieniędzmi, więc nosi go z kąta w kąt po hałaśliwych, brudnych ulicach Harlemu, chociaż zaczyna już szukać innego, drugiego miejsca. ...Zaczynałem rozumieć, że gitara elektryczna potrafi stworzyć nowy świat, bo na całym świecie nic nie ma takiego brzmienia - opowiadał - Miałem głowę pełną pomysłów i dźwięków, ale żeby to wszystko zrealizować, potrzeba ludzi, a o ludzi było trudno. Mieszkałem w Harlemie, gdzie miałem kilku znajomych. Powiedziałem im: ‘Jedźmy do Greenwich Village i spróbujmy się gdzieś załapać’ Ale oni byli zbyt leniwi, albo za bardzo sie bali. Chcieli też, abym od razu zagwarantował im pieniądze. Tłumaczyłem, nie dostaniesz pieniędzy od razu, bo to my chcemy coś im dać. Trzeba jednak na początek umieć z czegoś zrezygnować. Nie chcieli się ruszyć, więc poszedłem do Village sam i nareszcie mogłem zacząć grać, tak jak chciałem... Hendrix decyduje się więc robić to samo, co Muddy Waters w Chicago na Maxwell Street, improwizuje na ulicy, otrzymując od przechodzących ludzi drobne datki, czasem nawet słowa zachęty. Z nim od czasu do czasu na harmonijce gra Paul Caruso, nowo poznany przez niego mieszkaniec Greenwich Village. Za krótki czas dołączy też do nich niebawem jeszcze jedna osoba, która okaże się bardzo dla Jimiego ważna - Linda Keith. W tej części Manhattanu żyje też Tom Flye muzyk grupy “Lothar & the Hand People”, który wspominał, że Jimi – Chodził po Bleecker Street z gitarą na ramieniu jak drwal...
Bleecker Street to jedna z głównych ulic w nowym, drugim świecie, który coraz częściej odwiedza wtedy Hendrixa. Ten świat znajduje się parę ulic na południe od Harlemu, na dolnym Manhattanie i nazywa się Greenwich Village. ...Ta nowojorska dzielnica cyganerii artystycznej jest portem docelowym wielu barwnych postaci. Stąd startują modni pisarze, pokupni malarze czy wzięci muzycy. Własna grupa oraz stale koncerty są już świadectwem pewnej pozycji. Główną postacią Village jest w owym czasie Bob Dylan i pod jego to wpływem kształtuje się ostatecznie artystyczna osobowość Jimiego Hendrixa… Bo Jimi przez całe swoje życie jest samotnikiem, więc gniew i wyobcowanie, które Dylan wyraża w piosenkach, porusza go, tak samo, jak porusza niezliczone rzesze innych, natychmiast i głęboko. A że Bob Dylan nie jest kimś, kogo śpiew uchodziłby za wzorzec, to dodaje Jimiemu równie wiele odwagi, co jego bolesne poetyckie teksty. 'Jeśli Dylan mógł się przebić ze swym nieszkolonym, słabym i chropawym głosem, a w dodatku dostać kontrakt płytowy – rozumuje Jimi – on także ma szanse'. Zatem tego samego tygodnia, kiedy wydano „Like A Rolling Stone” (w lipcu 1965) Jimi wysłał do domu list, w którym napisał o śpiewaniu „rozmemłanym” głosem i doniósł, że podjął decyzję, by szukać pracy jako pieśniarz w Greenwich Village, czyli tam, gdzie Dylan dostał swoje pierwsze kontrakty. Teraz, parę miesięcy po tamtym liście do ojca i po kolejnych doświadczeniach z Curtisem Knightem, Joey'em Dee i Kingiem Curtisem, Jimi jest zdecydowany przenieść się do Greenwich Village, czyli do "Wioski", jak ją nazywali mieszkańcy. Po pierwsze z uwagi na atmosferę, jaka tam panuje. ...Greenwich Village było jak Mardi Gras w każdy weekend - opowiadał Richie Havens – Latem tak było każdego dnia i nocy... Karnawałową atmosferę ulic Greenwich wspominał również inny folkowy śpiewak Tom Rush, który mieszkał wtedy pod 19 na West 8th Street - Młody koleś żebrzący w powozie z dziewczyną starał się zdobyć forsę, aby mieć na powrót do Ohio. Następnym razem to była już inna z dziewczyna, opiekunka do dziecka używająca dziecka jako przynęty. Z tłumu wyróżniał się także inny facet, wysoki na sześć stóp - bez butów na koturnie - ubrany w przeźroczysty płaszcz przeciwdeszczowy, prowadzący na smyczy konia wysokiego na osiemnaście cali. Nie zmyślam...
Kiedy Jimi decyduje się na zmianę otoczenia na Village, ta część Nowego Jorku jest bastionem muzyki folk. W okolice MacDougal Street przeniesiono istniejącą wiele lat temu tradycję śpiewania w Washington Square Park pieśni folkowych. Od roku 1960 śpiewacy, uliczni grajkowie a także tłumy fanów tej muzyki gromadzą się już w Village. Regularnie występuje James Taylor, wspomniany i od 1959 mieszkający tam Richie Havens, często także idol Hendrixa - Bob Dylan. Folk jest główną częścią życia muzycznego Greenwich Village od lat 30. Dwie dekady później popularność społeczne ruchy o prawa obywatelskie zwiększyły zainteresowanie tą muzyką, zwłaszcza pieśniami protestu, które w kulturze folkowej pełniły zawsze znaczącą rolę. Woody Guthrie, czołowy bard tej sceny, a także Peggy i Peter Seeger, gromadzili wokół siebie mnóstwo młodych naśladowców i wyznawców, zbierających się w małych barach i kawiarniach wokół Bleecker i MacDougal Street, które stały się scenami dla Buffy Saint-Marie, zespołu „The Limitiers”, Toma Paxtona, Pila Ochsa, "Chad Mitchell Trio" czy „Rooftop Singers”. Najbardziej znane wśród tych niewielkich lokali były: The Commons, The Third Street, The Cock’n’Bull (później przemianowana na The Bitter End), Café Raffio, The Gaslight Café, a także The Village Gate i The Village Vanguard (w tych obu mieszano folk z jazzem, występowali komicy, poeci, prezentowano fragmenty sztuk), One Washington Place (dekadę wcześniej mieściło się tu Café Society Downtown) oraz Page Three. W niektórych, z akustycznym repertuarem występowali również czarni artyści, zarówno starzy bluesmani jak Lightnin' Hopkins, jak też nowi folkowcy w rodzaju Lena Chandlera. Paradoksalnie młodych białych mieszkańców Village nie interesuje elektryczny miejski blues z Chicago czy Detroit. W zamian, szukają nagrań autentycznych czarnych wykonawców bluesa wiejskiego z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, takich jak: Robert Johnson, Mississippi John Hurt, Son House, Bukka White, Skip James czy Tampa Red. Akceptowani są także czarni artyści z lat czterdziestych: Lightnin' Hopkins czy John Lee Hooker, którzy w Village często występują i mają tu wielu zwolenników. Od elektrycznych dokonań Muddy'ego Watersa, wiekszym zainteresowaniem cieszy się jego album “Muddy Waters – Folk Singer”, którym firma Chess stara sie dotrzeć do nowych odbiorców. Bo też biała folkowa fala, przypomina zarówno muzycznie, jak i swoim przesłaniem, to co czarni artyści tworzyli w Delcie Mississippi. Na MacDougal Street i wokół pełno jest miejsc dla śpiewaków folkowych. Len Chandler z Arlo Guthriem stale otwierają występy w Gaslight Café. Niemal stale przebywają tam również: śpiewak z Indii Zachodnich Ram John Holder, Ramblin' Jack Elliott, Dave Van Ronk, Mississippi John Hurt, Brownie McGhee, Sonny Terry, Barbara Dane i wielu innych, oraz najważniejsi: Bob Dylan. Richie Havens, John Hammond i Buzzy Linhart związani z Café Au Go Go. Trio "Peter, Paul & Mary" gra w Bitter End. Miejscem związanym z tradycyjną muzyką jest także Gerde's Folk Club, występują tu Tim Hardin, Roosevelt Sykes i inni, również Dylan. Izzy Young, którego rodzice emigrowali do Ameryki z Polski, od 1957 roku na MacDougal Street 110 prowadzi Folklore Center, wypełniony książkami, płytami i zdjęciami. Nauki tutaj pobierał także Dylan, o którym Liam Clancy mówił - Mogę go porównać do bibuły. Wszystkim nasiąkał. Miał ogromną ciekawość, był jak niezapisana karta, gotów do zanotowania wszystkiego, co działo się w pobliżu... Przez Marca Silbera Fretted Instrument Shop przewalają się tłumy, bo można tu nie tylko kupić jakiś instrument, najczęściej gitarę, lecz także na niej pograć i uzyskać fachową poradę, a do tego serwowana jest kawa, kanapki i to wszystko w atmosferze dostarczającej pozytywnej do działania energii. W Village również ukazuje się magazyn Broadside, w którym informuje się o muzyce folkowej, podaje terminarz koncertów, adresy klubów i miejsc, w których trzeba być.
Muzyka folkowa w "Wiosce" wprawdzie dominuje, ale ogromna ilość pubów i klubów nocnych daje szansę pokazania się bardzo różnym artystom. Szukajac pracy Hendrix odwiedza dwadzieścia czy trzydzieści klubów. Jedne, jak Village Gate (na rogu Thompson i Bleecker Street), Vanguard (na 7th Avenue South) czy The Five Spot na Lower East Side, znane są głównie z jazzu, zatrudniając takich artystów, jak: Julian „Cannonball” Adderley, Sonny Rollins czy Thelonious Monk. Keith Shadwick przytacza opinię angielskiego pisarza Francisa Newtona - W Nowym Jorku decyduje jazz z Harlemu, taki rodzaj hałasu, który wydobywa się z ciemnej otchłani The L Bar na Broadway'u i 148th Street i głębokiego brzmienia organów Marlowa Morrisa na West 145th Street. Nie jest to muzyka ambitna, ale dobre miejsce do skakania i zabawy dla klientów barów. Oni nie są fanami jazzu, ale kiedy piją wolą, żeby im ktoś grał. No więc ci co tutaj występują są najczęściej rzemieślnikami i showmenami, którzy akceptują życie w miejskiej dżungli chaosu i niepokoju... W śródmieściu oraz w Village sytuacja, od opisanej jest inna, muzycy jazzowi grają w różnych stylach i dla różnej kilenteli. Odczuwalne są jeszcze skutki fali bossa-novy z lat 1962/63, na pewno ciągle spore jest zapotrzebowanie na muzykę afro-kubańską z Puerto Rico i tzw. latynoską. Ale już w takich klubach, jak: Basin Street East, Birdland czy The Half Note można posłuchać prawdziwego klasycznego jazzu. Hendrix od swojego przyjazdu do Nowego Jorku zdążył już obejrzeć Bena Webstera i Ruth Brown w Birdland, Theloniousa Monka w The Five Spot, Billa Evansa w The Village Vanguard, Charliego Byrda, Flipa Wilsona i Rolanda Kirka w The Village Gate, w którym w połowie stycznia 1964 występowało także trio "Lambert-Hendricks-Ross". Village Gate słynie z jazzu, wielkich, wypowiadanych z szacunkiem i podziwem muzyków, takich, jak: Sun Ra, John Coltrane, Eric Dolphy, Cecil Taylor, Archie Shepp, Charles Mingus, Ornette Coleman i Albert Ayler. O wszystkich Jimi dotąd wiele słyszał, teraz może ich niemal dotknąć, bo właśnie grają tutaj na East Side, w takich klubach jak: Jazz Gallery, Slugs Saloon. Widzi plakaty Sun Ra w Charles Theater na Avenue B., widzi też, że Mingus gra w The Village Vanguard. Bob Dylan wspominał w autobiografii zatytułowanej "Moje kroniki"- Umówiliśmy się w dość niesamowitej, ale dogodnie położonej knajpce przy Bleecker Street, opodal Thompson. Prowadził ją typ zwany Holendrem. Przypominał Rasputina, szalonego syberyjskiego mnicha. Dzierżawił lokal, gdzie grano głównie jazz, często słyszało się tam Cecila Taylora… Jimiego już wtedy interesuje jazz, myśli nawet czasami, aby spróbować, ale wie, że jazzmani muszą znać zapis nutowy. On ani nie czyta ani nie pisze nut, choć zapewne sam jest sobie winny.
Znakomicie pokazal Zdzislaw niezwykla, magiczna wrecz atmosfere Greenwich Village.